– Cały czas oscylujemy wokół idei poważnych zmian w Unii Europejskiej, a wynik wyborów w wielu krajach członkowskich pokazuje, że partie, które dominowały, straciły wiele mandatów. To jest pewne wotum nieufności wobec tych, którzy dotychczas rządzili – mówi w wywiadzie dla Onetu, pierwszym po wyborach, wicepremier Beata Szydło, która jest wymieniana w PiS jako poważny kandydat do objęcia funkcji unijnego komisarza.
- Beata Szydło w obszernej rozmowie z Andrzejem Gajcym przyznaje, że nikt w PiS nie spodziewał się tak wysokiego wyborczego wyniku, a momentów kluczowych w kampanii było wiele, jak choćby film pedofilii w polskim Kościele
- Myślę, że czara goryczy przelała się w sobotę na marszu równości w Gdańsku, gdzie kpiono z ludzi wierzących, z najważniejszych dla nich wartości – mówił była premier
- Źle by się stało, gdyby Frans Timmermans został szefem KE. Nie sądzę, żeby Polska zaakceptowała taką kandydaturę – zaznacza wicepremier
- Szydło o nominacji na unijnego komisarza: czas dyskusji na temat personaliów jest jeszcze przed nami. Wśród nas jest wiele osób, które mogą pełnić każdą unijną funkcję, również komisarza
- Rekonstrukcja rządu dokona się w ciągu najbliższych dni. Do Brukseli odejdą ministrowie, który w niedzielę wygrali mandat, w tym minister pracy Elżbieta Rafalska
- Czas Donalda Tuska w polskiej polityce się skończył, bo rzeczywiście był on w tę kampanię zaangażowany mocno. Liczył, że będzie tym zbawcą, który wjedzie na białym koniu. Ale Polacy w to nie uwierzyli – podkreśla
Andrzej Gajcy: Był w niedzielę szampan?
Beata Szydło, wicepremier: (śmiech) Nie było, panie redaktorze, żadnego szampana.
Nie wierzę. Ani jednej lampki?
Ani jednej. Panowała świetna atmosfera, wszyscy byliśmy szczęśliwi z osiągniętego wyniku. Ale – i w wieczór wyborczy, i w dzień po wyborach – mamy pełną świadomość, że za nami dopiero pierwszy etap tego wyścigu wyborczego. Wynik jest naprawdę bardzo dobry i to jest zasługa wielu ludzi, którzy pracowali przy kampanii. A największe podziękowania należą się Polakom, którzy nam ponownie zaufali.
Zdobyła pani ponad 520 tys. głosów, co jest swoistym rekordem w polskiej polityce. Złośliwi się śmieją, że z takim wynikiem to mogłaby pani założyć jednoosobową partię. Nawet prezes Jarosław Kaczyński takiego wyniku nigdy nie otrzymał w wyborach parlamentarnych.
Prezes Kaczyński w niedzielę serdecznie mi gratulował, a ponieważ wynik sondażowy był nieco gorszy, więc w poniedziałek powtórnie pogratulował mi ostatecznego wyniku.
Były życzenia od prezesa związane z objęciem funkcji unijnego komisarza?
O tym nie rozmawialiśmy.
Po ogłoszeniu wyników, czy w ogóle?
Za wcześnie w tej chwili na decyzje personalne. Najpierw musimy dokonać koniecznych zmian w rządzie. Odchodzi z niego kilku kluczowych ministrów.
Naprawdę nie chcę mi się wierzyć, że temat kogo PiS wystawi na unijnego komisarza nie był przedmiotem wewnętrznych rozmów.
Więcej na ten temat powiemy, gdy ukształtuje się cały Parlament Europejski, na razie nie znamy ostatecznych wyników. Ale myślę, że to nowe europejskie rozdanie zapowiada się bardzo ciekawie.
Czyli jednak jest coś na rzeczy. A komisarzem od czego chciałaby pani zostać? A może woli poczekać pani na wskazanie partii i samego prezesa Kaczyńskiego?
Zawsze, w pierwszej kolejności kieruję się dobrem całej drużyny, bo praca zespołowa popłaca. Wszystkie moje dotychczasowe polityczne osiągnięcia, sprawowane funkcje to efekt gry drużynowej. Wybory w 2015 r. wygraliśmy dlatego, że udało nam się stworzyć jedną drużynę. Teraz w wyborach europejskich powtórzyliśmy ten sukces. Jestem przekonana, że dzieląc kompetencje i zadania w Parlamencie Europejskim również trzeba myśleć o zespole, a nie indywidualnych ambicjach.
Czyli jesteście państwo po słowie, jak to się mówi.
Powtórzę jeszcze raz: nie analizowaliśmy tego tematu, bo trudno było przewidzieć, który z naszych kandydatów zdobędzie mandat, a przecież wśród nich jest wiele osób, które mogą pełnić każdą unijną funkcję, również komisarza. Trzeba pamiętać, że komisarzem może zostać ktoś spoza listy wyborczej. Przed nami już za chwilę jesienne wybory, decyzje podejmowane obecnie powinny uwzględniać ten fakt. Dlatego czas dyskusji na temat personaliów jest jeszcze przed nami.
Jak jesteśmy przy sprawach europejskich, to z kim widzi pani możliwość utworzenia europejskiej frakcji, w której pozycję wiodącą będą mieli eurodeputowani PiS? Pytanie jest ważne, bowiem w nowym unijnym rozdaniu ponownie najwięcej do powiedzenie będzie miała Europejska Partia Ludowa (EPP), w której zasiadają posłowie PO i PSL. Mimo iż straciła ona ok. 40 miejsc, to nadal będzie największą grupą w europarlamencie z mniej więcej 175 mandatami. Podobnie rzecz ma się z Socjalistami i Demokratami, czy z Unią Liberałów i Demokratów (ALDE), z którymi także wam nie jest po drodze.
Pierwsze wyniki, jakie poznaliśmy w poniedziałek, nie dają jednoznacznej przewagi jakiejś konkretnej sile politycznej. Oczywiście, że są możliwe różne układanki i alianse, lecz nam zależy na tym, aby grupa, w której jesteśmy, czyli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR) odgrywała ważną rolę. Chcielibyśmy współpracować z tymi, którzy mają podobne poglądy na konieczność wprowadzenia zmian w Unii Europejskiej.
Tak konkretnie, to z kim chcielibyście tworzyć dalej EKR? Brytyjskich torysów z racji brexitu nie można brać poważnie pod uwagę. Zostają zatem pojedynczy deputowani. A może będziecie chcieli przeciągnąć węgierski Fidesz do siebie? To jednak zaledwie 13 mandatów.
Układanki powyborcze to jest zawsze umiejętność gry na różnych fortepianach. Im więcej będzie twardych danych o wynikach wyborczych w poszczególnych państwach, tym więcej otworzy się możliwości do współpracy. W mojej ocenie jest ich co najmniej kilka, wybierzemy tę, która pozwoli nam mieć znaczący wpływ na to co dzieje się w UE.
A może warto by było rozważyć przystąpienie do największej frakcji EPP? Viktor Orban jakoś potrafił grać na tym fortepianie i to z powodzeniem.
Viktor Orban miał od pewnego czasu coraz większe problemy z płynną grą na tym fortepianie, gdyż skutecznie przeszkadzali mu partnerzy z frakcji. Dyskusja o frakcji pojawia się zawsze tuż po wyborach europejskich, w naszym środowisku też są takie głosy. Myślę jednak, że zbyt dużo nas dzieli i sądzę, że do takiego aliansu raczej nie dojdzie. Ale jesteśmy otwarci na współpracę z każdym, komu leży na sercu przyszłość Europy opartej na korzeniach, na których budowano Unię Europejską.
Wyobraża sobie pani dość bliską współpracę z Fransem Timmermansem, który jest wymieniany jako ten, który w nowym rozdaniu może pełnić jedną z najważniejszych funkcji. Niektórzy widzieliby go jako szefa nowej Komisji Europejskiej.
Osobiście uważam, że źle by się stało, gdyby pan Timmermans został szefem KE. Wynika ona nie z tego, że jestem do niego uprzedzona, po prostu on – poprzez swoją aktywność polityczną w ostatnim czasie i to nie tylko w stosunku do Polski, lecz także do Węgier – pokazał, że nie jest obiektywnym politykiem, a szef KE taką obiektywność powinien zachować. Nie sądzę, żeby Polska zaakceptowała taką kandydaturę.
To kogo z europejskich liderów polski rząd widziałby jako najlepszego kandydata na szefa KE czy Rady Europejskiej?
Jest kilku polityków, którzy aspirują do tych funkcji, lecz jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by te nazwiska wskazać. My chcemy współpracować z każdym szefem Komisji czy Rady, który będzie wypełniał swoją rolę zgodnie z traktatami i zachowa obiektywność.
Muszę powiedzieć, że z ustępującym szefem KE Jean-Claude Junckerem nie zgadzaliśmy się wielokrotnie, ale on dość często pokazywał swoją otwartość i próbował szukać dialogu. Na pewno nowy przewodniczący Komisji musi się kierować tym samym. My, podobnie jak inne kraje, jesteśmy także za tym, aby nowa Komisja Europejska zmieniła nieco swoją rolę.
Co ma pani na myśli?
Komisja musi wrócić do roli przypisanej w traktatach, została bowiem zbyt upolityczniona, stając się bardzo często elementem brudnej gry politycznej.
Wracając jeszcze do szukania sojuszników w Unii, to nie chce mi się wierzyć, że nie macie już jakiegoś planu na budowania frakcji w PE. Jeśli nie chadecy i nie socjaliści czy liberałowie, to zostają wam eurosceptycy lub włoska Liga 5 Gwiazd.
Te rozmowy toczyły się przed wyborami i toczą się nadal. Cały czas oscylujemy wokół idei poważnych zmian w Unii Europejskiej, a wynik wyborów w wielu krajach członkowskich pokazuje, że partie, które dominowały, straciły wiele mandatów. To jest pewne wotum nieufności wobec tych, którzy dotychczas rządzili. Dość dobry wynik ugrupowań eurosceptycznych to nie jest dobra informacja, ale trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego tak się stało.
Dlaczego?
To wyraz nieufności wobec tych, którzy przez całe lata rządzili Unią Europejską i nie dostrzegali problemów oraz emocji społecznych. To niezadowolenie milionów ludzi różnych narodowości właśnie się wylało.
Widzi pani możliwość współpracy z eurosceptykami?
To bardzo trudne. Jeżeli chodzi o pewne wizje i cele, to możemy szukać wspólnych punktów. Natomiast dla nas nie ma dyskusji na temat czy Unia ma być, czy jej ma nie być, bo chcemy, aby Unia się rozwijała i była coraz silniejsza. W związku z tym współpraca z partiami negującymi funkcjonowanie Unii Europejskiej nie jest możliwe.
Porozmawiajmy przez chwilę o zakończonej właśnie kampanii. Z wewnętrznych sondaży, jakie przeprowadziliście tuż przed wyborami wynikało, że przewaga PiS nad Koalicją Europejską stopniała do 3 pkt. proc. A patrząc na próbę ocieplenia wizerunku choćby prezesa Jarosława Kaczyńskiego można było odnieść wrażenie, że strach zajrzał wam głęboko w oczy. Który moment w kampanii był najtrudniejszy?
Zawsze powtarzam, że wybory wygrywa się ciężka pracą, a nie sondażami.
To zapytam inaczej. Czy najtrudniejszym momentem nie był okres po premierze filmu „Tylko nie mów nikomu”? Wiele osób po tym filmie zadawało pytanie, czy państwo zrobiło wszystko, by przeciwdziałać zjawisku pedofilii. A wypowiedzi waszych prominentnych polityków na temat filmu sprawiały wrażenie, że się mocno przestraszyliście tej sytuacji. Tak rzeczywiście było?
Na pewno ten film skierował kampanię – zakładam, że też taki był cel, że on miał się pokazać w tym czasie tuż przed wyborami – na tory wojny ideologicznej. To wykorzystali nasi oponenci. Nie chodzi mi o sam film, lecz to, jak opozycja go wykorzystała do walki politycznej. Negatywnymi bohaterami filmu są osoby, które były dorosłe jeszcze w poprzednim systemie. Więc sprawy podnoszone w filmie trwały od dekad. Można więc zadać pytanie dlaczego poprzednie rządy tego nie zauważały? Pamiętam, jak przed kilkunastu laty o problemie pedofilii wśród znanych osób pisał jeden z dużych tygodników, powstał o tym film przygotowany dla TVP. Ale sprawę zamieciono pod dywan, film przez lata nie został wyemitowany. Czytałam też opinie publicystów jednoznacznie kojarzonych z opozycją, którzy przyznają, że w tych sprawach najwięcej dobrego zrobił minister Zbigniew Ziobro.
Czy rząd PiS ma sobie coś do zarzucenia w sprawie pedofilii?
Obowiązkiem rządu jest wprowadzać takie prawo, które będzie skutecznie walczyło z tą patologią i my to od wielu miesięcy robimy. Celnie ujął to Jarosław Kaczyński mówiąc, że ani purpura, ani Nobel, ani Oscar, ani światowa czy europejska sława nie uchroni przed odpowiedzialnością za zbrodnie pedofilii. Nie można jednak łączyć walki z pedofilią wyłącznie z atakiem na Kościół. Myśmy zmienili prawo, zaostrzyliśmy kary dla pedofilów.
Przypomnę, że sejmowe głosowanie nad tym punktem zbojkotowała znaczna część posłów PO i Nowoczesnej. Wcześniej PO była przeciwna wprowadzeniu przez nasz rząd rejestru pedofilów. Jednocześnie opozycja próbowała przerzucić odpowiedzialność tylko na Kościół, prowokować ataki na osoby religijne. Myślę, że czara goryczy przelała się w sobotę na marszu równości w Gdańsku, gdzie kpiono z ludzi wierzących, z najważniejszych dla nich wartości. To było za dużo także i dla ludzi, którzy nie są związani z Kościołem. Pewne granice zostały przekroczone definitywnie. Próba ideologizowania kampanii wyborczej się nie powiodła. Wyborcy okazali się mądrzejsi.
A może najtrudniejszym momentem w kampanii były książki o premierze Mateuszu Morawieckim oraz seria artykułów o działce kupionej od Kościoła po zaniżonej wartości?
My jesteśmy przyzwyczajeni do nieustanych ataków na liderów Prawa i Sprawiedliwości. W zasadzie w czasie każdej kampanii opozycja próbowała zdyskredytować Jarosława Kaczyńskiego, czy wcześniej śp. Lecha Kaczyńskiego. Wszyscy pamiętamy te wstrętne ataki na pana prezydenta. Ale ten scenariusz okazał się nieskuteczny.
A nie ma pani poczucia, czytając te doniesienia o premierze Morawieckim, że przez lata mówiliście, że czas skończyć z elitami III RP, z tymi wszystkimi układami i ośmiorniczkami, a sami macie teraz premiera, który był częścią tego układu władzy?
Mateusz Morawiecki całą swoją pracą i zaangażowaniem udowadnia każdego dnia, że jest człowiekiem Prawa i Sprawiedliwości.
Chce pani powiedzieć, że ludzie się zmieniają?
Premier Morawiecki nigdy nie ukrywał skąd pochodzi i nie próbował udawać kogoś innego. Oczernić można każdego, a im bardziej jest się osobą akceptowaną w Prawie i Sprawiedliwości, tym bardziej jest się atakowanym przez opozycję. Ktoś z opozycji uznał, że Mateusz Morawiecki jest osobą, w którą trzeba uderzyć, bo firmuje Prawo i Sprawiedliwość. Politycy opozycji nie ukrywają, że cel ataków jest zawsze taki sam – uderzyć w PIS. Oni mówią otwarcie, że celem jest odsunięcie PiS od władzy. Jednak Polacy cenią sobie to, że uczciwie się ich traktuje, a my ich uczciwie potraktowaliśmy. Zobowiązaliśmy się do pewnych działań, zrealizowaliśmy nasz program i teraz możemy iść do ludzi z podniesioną głową. Polacy wiedzą, że ich nie zawiedliśmy.
Skoro jesteśmy przy uczciwości i szczerości, to czy konieczne było, by wasi partyjni sztabowcy poszli na układ z jednym z tabloidów i doradzili premierowi Morawieckiemu promowanie się na jego łamach adopcją swoich dzieci?
Nie chcę się na ten temat wypowiadać, bo nie znam kulisów tej publikacji.